Przygotowywany od kilku lat projekt ustawy o certyfikacji wykonawców zamówień publicznych nie spełnia ani celów zakładanych przez projektodawcę, tj. przyśpieszenia procedur, ani tych, których oczekiwałaby branża budowlana, czyli ochrony rynku. – Niestety, szykujemy bubel prawny – stwierdził Adrian Furgalski, prezes Zespołu Doradców Gospodarczych TOR oraz szef Railway Business Forum podczas posiedzenia sejmowej Komisji Infrastruktury.
Na przełomie roku ma trafić do Sejmu projekt ustawy o certyfikacji wykonawców zamówień publicznych, poinformował wiceminister rozwoju i technologii Tomasz Lewandowski podczas posiedzenia sejmowej Komisji Infrastruktury. Jego celem ma być skrócenie procedur związanych z udzieleniem zamówienia publicznego oraz zwiększenie konkurencyjności, tj. ułatwienie startowania w przetargach firmom małym i średnim. Choć dyskusja o certyfikacji wykonawców zaczynała się od potrzeby ochrony rynku przed napływem firm z odległych krajów, zwłaszcza tzw. firm-teczek, opracowany projekt nie uwzględnia tego aspektu. – To nie jest przedmiotem tej regulacji – mówił wiceminister Lewandowski.
– Zasadniczym celem certyfikacji jest uproszczenie, przyspieszenie i wzmocnienie procesu weryfikacji wykonawców – mówił Tomasz Lewandowski, wiceminister rozwoju i technologii, podczas dyskusji w sejmowej Komisji Infrastruktury. W myśl przepisów, certyfikat ma potwierdzać, że wobec wykonawcy nie zachodzą przesłanki wykluczenia oraz że dany podmiot posiada zdolności i zasoby, aby wykonać określone zamówienie.
Tym samym jeden dokument wykorzystywany w różnych postepowaniach zastąpiłby konieczność pozyskiwania różnych zaświadczeń oddzielnie dla każdego przetargu. W ten sposób miałby przyśpieszać procedurę przetargową.
Czy faktycznie tak będzie? Istotnie, nakład pracy zarówno po stronie zamawiającego, jak i wykonawcy będzie mniejszy – zgodził się Adrian Furgalski i przyznał, że to dobry kierunek. – Ale to właściwie jedyny zysk z tej ustawy – dodał. W jego ocenie, przygotowany projekt nie da oczekiwanego skutku w postaci przyśpieszenia procedur.
Nie trzeba mieć certyfikatu
Efekt ten osłabi choćby fakultatywność certyfikacji. Biorąc pod uwagę, że uzyskanie certyfikatu będzie się wiązało z kosztem, nie każdy przedsiębiorca zdecyduje się na ten wydatek, a zamawiający będzie musiał przeanalizować składane przez niego zaświadczenia tak, jak do tej pory.
Na brak efektu przyśpieszenia może też wpłynąć możliwość podważania aktualności certyfikatów. – Jednostka certyfikująca będzie dokonywała oceny sytuacji podmiotowej wykonawcy na podstawie dostarczonych przez niego dokumentów, a wykonawcy konkurencyjni będą mogli aktualność tego certyfikatu podważać. Obawiam się, że to będzie zajmowało czas i że dajemy miejsce, gdzie będzie można firmy blokować przez – zasadne czy bezzasadne – podważanie certyfikatu – ocenił prezes ZDG TOR.
Kolejną sprawą jest wiarygodność firm, które będą certyfikaty wydawać. Zdaniem Adriana Furgalskiego, istnieje ryzyko, że pojawią się na rynku podmioty, które „za drobną opłatą stwierdzą wszystko, czego sobie klient zażyczy”. – Wydaje się, że jednostki certyfikujące będą miały zbyt dużą autonomię w zakresie wydawania certyfikatów, a przy braku odpowiedzialności odszkodowawczej za nienależyte wykonanie umowy przez wykonawcę posługującego się certyfikatem, można się pokusić o wniosek, że w praktyce będą bezkarne.
Słabością projektu jest również fakt, że kluczowe sprawy dotyczące tzw. poziomów zdolności wykonawcy mają być określone w rozporządzeniu, którego projekt jeszcze nie jest gotowy.
– Niestety, szykujemy bubel prawny – skwitował przedstawiciel branżowej organizacji i zaapelował, by nie wdrażać nowych rozwiązań na siłę.
Potrzeby się zmieniły
Wadą tego projektu jest także i to, że prace nad nim trwają zbyt długo. – Ten projekt może pięć, siedem lat temu byłby dobry – mówiła Barbara Dzieciuchowicz, prezes Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa. Jednak w ciągu kilku lat, kiedy trwały prace, zmieniły się okoliczności. – Coraz bardziej to, czemu miał służyć ten projekt, rozjeżdża się z rzeczywistością – stwierdziła prezes OIGD.
Jak powiedziała, uproszczenie procedur, czy zachęcanie małych i średnich firm do liczniejszego udziału w przetargach to nie są już aktualne problemy. – Jesteśmy jednym z najlepiej zinformatyzowanych krajów. Ściągnięcie zaświadczeń z ZUS-u czy z Urzędu Skarbowego nie stanowi dla firmy żadnego problemu, a uzyskanie zaświadczeń kosztuje niewiele lub jest bezpłatne – mówiła.
Dziś firmy MŚP borykają się z czymś innym. – Problemem są umowy, problemem są terminy płatności, waloryzacja, wadia, zabezpieczenia należytego wykonania umowy, czyli cała strona finansowa, a nie dokumenty – wskazywała Barbara Dzieciuchowicz. Dodała także: – Firmy coraz bardziej dostrzegają zagrożenia związane z niekontrolowanym dostępem do naszego rynku dla podmiotów z państw trzecich – powiedziała. Podkreśliła, że nie chodzi wyłącznie o największe kontrakty, lecz o mniejsze, gdzie zagraniczne firmy pojawiają się z ofertą wystartowania w konsorcjum zapewniając finansowanie, z czym mniejsze firmy mają ogromny problem.
Ponadto, jak zauważyła prezes OIGD, nie ma pewności, czy mniejsze przedsiębiorstwa będą w stanie zapłacić za certyfikację, gdyż na razie nie znamy kosztów z jakimi może się ten proces wiązać.
Wyrok TSUE
Przedstawiciele branży budowlanej zauważają, że nowe światło na problem certyfikacji rzucił
wyrok TSUE z 22 października tego roku. W uproszczeniu, odnosząc się do sprawy z Chorwacji, sąd uznał, że podmioty z krajów pozaunijnych, które nie mają z UE odpowiednich porozumień nie mogą oczekiwać równego z podmiotami unijnymi traktowania w ubieganiu się o zamówienie. To, ich zdaniem, dobry powód, żeby na certyfikację spojrzeć jednak szerzej, także przez pryzmat mechanizmów ochronnych.
– W pierwszym kwartale tego roku 19 procent inwestycji na drogach krajowych było realizowanych przez podmioty azjatyckie – powiedział Jan Styliński, prezes polskiego Związku Pracodawców Budownictwa. Zaproponował, żeby do projektu ustawy o certyfikacji wprowadzić przynajmniej obligatoryjność uzyskania certyfikatu dla podmiotów spoza Unii Europejskiej. – Uważamy, że byłby to zasadny krok, który wzmocniłby funkcję ochronną ustawy – mówił prezes PZPB.
– Pan minister powiedział, że to nie jest ustawa o ochronie rynku. No to właśnie niech się stanie – dodał Adrian Furgalski. Przypomniał, że wielokrotnie analizowano jakie są możliwości w tym zakresie, co można, a czego nie można robić chcąc chronić krajowy rynek. – Teraz mamy pomocną dłoń ze strony TSUE – stwierdził postulując o uzupełnienie projektu o odpowiednie regulacje.
O gruntowne przemyślenie projektu zaapelowała także Barbara Dzieciuchowicz. Jak mówiła, to szczegóły, w tym zapisy rozporządzeń, zdecydują o tym czy ustawa rynkowi pomoże czy zaszkodzi. – Jeśli będzie to porażka, to temat certyfikacji więcej się w Polsce nie pojawi – przestrzegała podkreślając przy tym, że jest on ważny tak w kontekście wyroku TSUE, jak i doświadczeń firm, które próbują zaistnieć budując w krajach ościennych i doświadczają tego, jak mocno chronione są nawet nieduże europejskie rynki.